UWAGA.

Mój tumblr, z którego dowiedzie się co aktualnie planuję i nad czym pracuję - tutaj. - możecie tu zadawać pytania i śledzić wszystko co wychodzi z pod mojej ręki. xx

piątek, 20 kwietnia 2012

Op. 1

Siedziałem właśnie w kuchni zapatrzony w park oddalony od domu o kilka minut drogi. Cały Londnyn spowity był mgłą. Gdzieś w oddali dostrzegłem jednego, zupełnie samotnego ptaka. Boże, jak ja chciałbym być takim ptakiem... Mimo ich jakże niskiej inteligencji, od jakiegoś czasu zazdrościłem im bardziej, niż komukolwiek w całym moim życiu. Tej wolności... W każdej chwili mogą rozwinąć skrzydła i odlecieć, gdzieś daleko. Uciec od problemów, chociaż one chyba ich nie miały. Głód lub zimno... W porównaniu z moimi problemami, te wydawały się być niesamowicie bezsensowne. A przecież wszystko mogłoby być takie proste... Czemu sam spieprzyłem sobie życie? Odetchnąłem ciężko i popiłem gorącej cherbaty. Przymknąłem oczy z nadzieją, że gdy je otworze, wszystko wróci do normy. Znów będę mógł spokojnie siedzieć z tą czwórką zwariowanych chłopaków na kanapie i żartować. Bo przecież mogłem... Ale sam sobie to utrudniałem. Poczułem jak czyjeś deliatnie palce przejeżdżają wzdłóż mojego ramienia, nie wywołując u mnie żadnego odruchu naturalnego. Kiedyś czując jej zapach, jej dotych, przez moje ciało przechodziła nagła fala gorąca lub dreszcze. Nic... Teraz nie czułem nic. Spojrzałem na nią z nadzieją, że to już ostatni raz tego dnia, chociaż była dopiero 6.50. Za każdym razem, widząc jej deliatną twarz, te idealne rysy, te długie rzęsy i piękne oczy... Czułem jak coś we mnie pęka. Myślę, że to sumienie gryzło mnie od środka. Ona nie zasługiwała na te kłamstwa... Ale tak ciężko było mi to skończyć. Nie chciałem tego, bałem się. Bałem się, że bez niej będę jeszcze słabszy... Chwyciłem jej dłoń i po raz kolejny w jej towarzystwie uśmiechnąłem się... Choć w duchu rozmyślałem, jakim cudem ona nie zauważyła jeszcze, jak sztuczny jest ten uśmiech. Ile w nim bólu i cierpienia. Swój wzrok po raz kolejny wlepiłem w tego ptaka, znikającego już gdzieś na choryzoncie. Moje oczy napotkały struszkę deszczu... Przeszły mnie ciarki i poczułem nagły przypływ zimna. Wstałem powolnie z krzesła i ruszyłem w stronę sypialni. Mijając ją spostrzegłem jak spuszcza wzrok... Czuła, że coś jest nie tak. Boże, proszę... Zrób to za mnie. Skończ to za mnie, bo ja nie dam rady... Przygryzając dolną wargę chwyciłem koszulkę leżącą gdzieś na podłodze i szybkim ruchem ubrałem się w nią. Następnie łapiąc za kurtkę, zacząłem wsuwać buty. Podczas wiązania sznurowadeł czułem na sobie jej wzrok, jakby chciała mi telepatycznie powiedzieć, że cierpi... Przepraszam kochanie, mnie też to boli... Ale nic na to nie poradzę. Gotowy do wyjścia wyprostowałem się i już chciałem wychodzić, gdy usłyszałem jej delikatny głos. Szeptała, ale w jej domu panowała taka cisza, że słyszałem każdy wyraz, które wypowiadały jej pełne i kiedyś tak pociągające, usta.
-Idziesz już?
Co miałem jej powiedzieć... Że z każdą nocą coraz bardziej brzydzę się samego siebie? Że z każdą minutą spędzoną tu, tęsknie coraz bardziej i nie mogę się doczekać, żeby znów go zobaczyć? Nie, nie powiem jej tego. Serce by jej pękło, a przecież w pewnym sensie wciąż ją kochałem... Jako najwspanialszą przyjaciółkę. 
-Przepraszam.- odparłem wreszcie i szybko wyszedłem, zamykając za sobą drzwi chyba trochę za głośno. Ona nawet nie była świadoma, za ile rzeczy ja ją wtedy przepraszałem... Za te kłamstwa, za to udawanie. Wsiadając do samochodu dziękowałem bogu, że pada. Nikt przynajmniej nie zauwarzy moich łez... Czemu płakałem? Sam już nie wiem... Mimo, że wmawiałem sobię, że mam jakieś urojenia... W głębi serca wiedziałem co się dzieje i to mnie bolało... Świadomość, że nigdy nie będę go miał i, że nigdy nie będzie już jak kiedyś... To mnie zabijało od środka. Podjechałem pod dom i czułem jak moje oczy napełniają się kolejną falą łez. Zaparkowałem kawałek dalej, aby ślady po łzach zostały ukryte przez deszcz, który spotka mnie w drodzę do drzwi. Już chciałem wysiąść, gdy poczułem nagłe ukłusie w sercu i rozkleiłem się na dobre. Siedziałem w samochodzie dobre 15 minut, zanim doprowadziłem się do całkowitego porządku. Wreszcie stanąłem lekko przemoczony naprzeciwko drzwi. Przekręcając klucz do mych uszu dobiegł nieprzyjemny zgrzyt. Wszedłem do domu i już na przedpokoju spotkałem pytający wzrok Liam'a. Chłopak podrzedł do mnie bliżej i chwytając moją twarz w swoje delikatne dłonie, szepnął:
-Co się stało?
Jemu nie potrzebne były żadne słowa, czy gesty. Od razu wiedział, gdy coś mnie gryzło. A ostatnimi czasy, życie nie dawało mi odpocząć. W tej chwili czułem się tak cholernie słaby, że nie obchodziło mnie czuje to ramiona, byle by choć na chwilę schroniły mnie przed problemami. Wtuliłem się w niego jak małe dziecko w matke i z trudem powstrzymałem płacz. Chłopak czuł, że nie jest dobrze. Pogłaskał mnie jedynie po głowie, dodając mi otuchy. 
-Chcesz o tym pogadać?
Zapytał jakby czytając mi w myślach. Skinąłem głową, wciąż tuląc się do jego klaty. Boże, co się ze mną dzieje? Zachowuje się jak nastolatka, szargana emocjami w trakcie dojrzewania. A przecież jestem dorosłym mężczyzną... Przecież na takiego wyglądam.... Szkoda, że tylko wyglądam. Gdy chłopak prowadził mnie powoli do mojej sypialni, spostrzegłem, że cały dom jeszcze śpi. Dzięki bogu. Wreszcie opadłem na łóżko, a Payne usiadł zaraz obok mnie. Milczał, czekając aż sam zacznę. Pewnie nie chciał naciskać... On jedyny tak cholernie o mnie dbał. Niby Harry też... Ale to było co innego. Liam był dla nas jak ojciec i byłem mu za to cholernie wdzięczny. Spuściłem wzrok, bojąc się na niego spojrzeć po tym, co powiem. Ale byłem pewnie, wiedziałem, że jemu mogę zaufać. Że on jako jedyny mnie nie odrzuci i nie wyśmieje. I wreszcie... Że zatrzyma to tylko i wyłącznie dla siebie.
-Liam... Ja już nie daję rady. Wariuję tu. Nie wiem co się ze mną dzieje, nie wiem co robić...
-Może potrzebujesz wakacji? Pewnie po prostu jesteś przemęczony.
-Nie jestem. Tu nie chodzi o naszą pracę... Chodzi o... - nie mogło mi to przejść przez gardło. Nie, nie powiem tego.
-Chodzi o Eleanor? Nie układa wam się? 
Przytaknąłem, bo przecież to prawda. Zupełnie nam się nie układa, ale to nie ona jest problemem. 
-Wszystko będzie dobrz... To napewno zwykły kryzys... Kryzysy zdarzają się w związkach. 
-Nie Liam... Ja jej nie kocham. Jest... Jest ktoś inny...
-Jesteś pewien? Nie zmarnuj tego dla jakiejś tam dopiero co poznanej dziewczyny. 
-Liam... On nie jest 'jakąś tam, dopiero co poznaną dziewczyną'. 
Milczał. Mogłem się tego spodziewać... Chyba zbyt wyraźnie powiedziałem słowo 'on'. Chłopak jedynie chwycił moje ramię i całując mnie delikatnie w głowę wstał. Wychodząc z pokoju odwrócił się po raz ostatni i dopiero teraz odwarzyłem się na niego spojrzeć. O dziwo stał tam z tym przyjaznym uśmiechem, jakby to co powiedziałem, nie zrobiło na nim żadnego wrażenia.
-Bedzie dobrze. 
Rzucił na porzegnanie i już go nie było. Zmęczony nie wiadomo czym, położyłem się i zasnąłem. Nie wiem ile spałem, ale gdy się obudziłem do mojego pokoju dobiegł hałas z dołu. Chłopcy pewnie już wstali i świetnie bawili się w salonie. Wstałem, gdy tylko mój słuch napotkał jego głos. Jakbym nie widział go z rok, a przecież jeszcze wczoraj życzył mi udanej nocy z El. Zszedłem do salonu i na sam widok jego roześmianej buzi, moje serce skakało z radości. NIE! Louis, ogarnij się! Na litość boską, on jest twoim najlepszym przyjacielem! O czym ty myślisz?! Gdyby on tylko wiedział, jak pociąga mnie jego głos... Tak cholernie bałem się, że zacząłby się mną brzydzić. Nie przeżyłbym tego. Chłopak spojrzał na mnie i chyba coś powiedział, ale byłem zbyt zajęty zachwycaniem się jego lokami i zupełnie straciłem kontakt z otoczeniem. Nie wiem jak to się stało, ale gdy wróciłem na ziemię, siedziałem już obok niego oglądając jakiś film i śmiejąc się z obrzerającego się Niallera. Jego dłoń na moim udzie z każdą chwilą doprowadzała mnie do szaleństwa, ale hamowałem się jak tylko mogłem. Nawet nie zauważyłem jak na wygłupach z nim, upłynął mi cały dzień. Wieczorem Niall poinformował nas, że wyjeżdża na weekend do Mullingar i Zayn jedzie z nim. Zastanawiałem się przez chwilę, od kiedy są ze sobą aż tak blisko, że jeżdżą razem do swoich rodzin, ale jakoś dużo ważniejsza dla mnie była obecność loczków Stylesa, który zachowywał się jakby nigdy nic. Racja... On o niczym nie wiedział, więc zachowywał się normalnie... Ja nie umiałem, mimo cholernych starań. 
_________________________________________________________
Znowu przepraszam za problemy, ale stwierdziłam, że wolę pisać op. jedynie o Larrym z elementami innych... Co wy na to? Jak podoba się 1 rozdział, koty? xx

7 komentarzy:

  1. Znalazłam kolejnego boskiego Larry'ego!
    Mimo, ze to jest tylko pierwszy rozdział, jest boski. No i masz dobry styl pisania. Czekam na następny.

    OdpowiedzUsuń
  2. świetne <3
    czekam na następny <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Ojej pięknie dobierasz słowa! Czyta się płynnie i miło. Na pewno nie porzucę tego opowiadania i będę czytała dalej ;) Zapisuje w ulubionych i wrócę tu jutro lub w najbliższym czasie, bo teraz jest po pierwszej w nocy ;D

    OdpowiedzUsuń
  4. Piszesz płynnie i ładnie,jednak radziłabym zwracać większą uwagę na ortografię,trochę to przeszkadza podczas czytania..."porzegnianie","cherbata","choryzont"Jeśli masz problemy z ortografią polecam znaleźć "betę" osobę,która będzie poprawiała teksty.Jednak muszę Ci powiedzieć,że masz bardzo ładny styl pisania,podziwiam!:)

    OdpowiedzUsuń